"Człowiek to delikatna maszyna, szybko się psuje"

Istota ludzka często wymaga naprawy, wprowadzenia poprawek czy nawet odrestaurowania. Wszystko zaczęło się pewnego spokojnego sierpniowego dnia, leżałem wtedy na łóżku szpitalnym.

Leżąc na wygodnym łożu nie zdawałem sobie nawet sprawy że na ustach miałem respirator, a w prawej ręce wenflon. Przed oczami miałem tylko światło i setki chwil które sprawiły że mój model zaczął nadawać się do wymiany. Blask który był nad mą twarzą opalał moje oczy i policzki, była to katorga dla mnie bo widziałem że jeśli on zniknie to zniknie też każda wesoła chwila która mnie dotknęła, ten blask był też niczym ciernista korona która napiętniała me ciało grzechem. Dawała mi ona też ukojenie, świadomość że wraz ze zniknięciem tego blasku, zniknie też... ból.

I zniknął... zewnętrznie, wewnętrznie jest on od zawsze od urodzenia od czasu płynących niemowlęcych łez, narastającej samotności mimo tego że wokół mnie jest pełno ludzi... i deszczu spowijającego Warszawę.

Czasami łzy odmieniają człowieka, a mnie odmieniła śmierć, 11 piętrowy upadek znajomego anioła która nie mógł pogodzić się ze smutkiem. Anioła która dawał uśmiech wszystkim wokół... z wyjątkiem sobie.

Ból został w sali szpitalnej, smutek na Anielskim pogrzebie a poprzednie wcielenie we wspomnieniach.

Teraz, jest już tylko blask, Warszawski deszcz, szum wiatru i gwiaździsta noc.


I chociaż tak wiele się zmieniło wokół. To na niebie nadal są te same piękne gwiazdy.